11 grudnia, 2017
Salwador i Gwatemala czyli pierwsze chwile w Ameryce Środkowej.
Słów kilka o tym jak znaleźliśmy się w Ameryce Środkowej.
Jesteśmy jednymi z tych szczęśliwców, którzy w największej promocji roku (tudzież błędzie cenowym) stali się właścicielami biletów lotniczych na trasie Amsterdam — San Salwador. Bilety kosztowały nas jakieś 700 PLN za osobę, a, że nie widzieliśmy jeszcze Ameryki Środkowej, to żal było nie skorzystać. Po drodze udało nam się jeszcze zobaczyć stolice Holandii i Meksyku, ale o tym będzie w odrębnych postach. Teraz o tym, jak znaleźliśmy się w Salwadorze i ruszyliśmy w stronę Gwatemali…
Salwador
Nasz samolot ląduje w Salwadorze na lotnisku Comalapa International Airport, 2 listopada o godzinie 12:20 lokalnego czasu. Jeszcze ubrani w długie rzeczy wchodzimy przez rękaw do wnętrza lotniska i ustawiamy się w kolejce do kontroli dokumentów.
Celnik patrzy na mnie spode łba, zabiera z moich rąk uzupełnioną kartę wjazdową (deklarację celną), przekartkowuje paszport i pyta gdzie będziemy spać? Pyta oczywiście po hiszpańsku. Próbuje mu wytłumaczyć, już po angielsku, że nie będziemy spać w Salwadorze, bo jeszcze tego samego dnia ruszamy do Gwatemali. Od razu ruszamy. Myślę, że może mu być smutno, że olewamy jego kraj i jedziemy do sąsiadów, więc tłumaczę, że jak już zwiedzimy Gwatemalę, to wrócimy zobaczyć Salwador. Nie jestem do końca pewna czy mnie rozumie.
W okienku obok na te same pytania odpowiada Wojtek. Słyszę, jak próbuje wytłumaczyć, że nie będziemy nocować w Salwadorze, bo jedziemy do… Belize. Chyba się nie dogadaliśmy. Dociera do mnie, że nie ma fizycznej możliwości dojechać bez noclegu do Belize, ale mam nadzieję, że celnik Wojtka tego nie wyłapie. W końcu pada słowo TRANZYT, obaj celnicy przybijają w naszych paszportach pieczątki z adnotacją: pobyt do 90 dni i pozwalają iść dalej. Oddają nam też uzupełnione przez nas karty wjazdowe, a my nie wiedząc, o co im chodzi, ruszamy przed siebie.
a co macie w plecakach?
Kiedy już udaje nam się pokonać całe lotnisko, przed samym wyjściem trafiamy na kolejną kontrolę. Uśmiechnięta dziewczyna oświadcza, że nie mówi po angielsku, zabiera nasze deklaracje celne i zaczyna pytać (oczywiście po hiszpańsku), czy mamy narkotyki, jedzenie i coś, czego nie rozumiemy. Zaprzeczamy. Kątem oka widzę, jak obok odbywa się skrupulatna kontrola całej zawartości bagażu jakiegoś nieszczęśnika, polegająca na wyrzuceniu wszystkiego, co się w bagażu znajduje. Kilka metrów dalej, ktoś inny po zakończonej kontroli zaczyna upychać w plecaku wszystkie swoje rzeczy.
Nie podoba mi się ta procedura, tym bardziej że kurczy nam się czas do odjazdu autobusu do Gwatemali. W głowie mam myśl, że wszystko mam tak ładnie zapakowane i nie chcę mieć takiego bałaganu w rzeczach. Uśmiechnięta dziewczyna cały czas notuje i dopytuje o rzeczy, których i tak nie rozumiem, w końcu każe nam nacisnąć przycisk i na kolorowym wyświetlaczu pojawia się uśmiechnięta, zielona buźka. Możemy iść dalej. Dodatkowej kontroli nie będzie. Przypuszczam, że czerwona i smutna buźka oznaczała bardzo skrupulatne sprawdzanie bagażu.
Z Salwadoru do Gwatemali
Po wyjściu na zewnątrz uderza nas fala gorąca i naganiacze, którzy zaczynają nas otaczać, proponując transport do stolicy. Odganiamy się od nich jak od natrętnych much i próbujemy zlokalizować przystanek autobusowy. Nigdzie go nie widać. Zrezygnowani zaczynamy negocjować cenę. Naganiacze tłumaczą nam, że tu nie ma autobusów, a każdy ma już wcześniej zamówiony transport. A my naiwni, jakbyśmy byli pierwszy raz w podróży, dajemy się na to nabrać. W końcu dogadujemy transport do Salwadoru, w miejsce, z którego odjeżdżają autobusy do Gwatemali firmy Pullmantur, czyli pod lobby hotelu Sheraton. Ostatni autobus odjeżdża o godzinie 15:00. Wsiadamy do busika i gnamy w stronę stolicy, obserwując przez okno ten „dziki” kraj. Udaje nam się zdążyć na autobus, ale co z tego skoro wszystkie bilety są wykupione. Zapomnieliśmy, że w Ameryce Środkowej jest wolne i twa właśnie jedno z największych i najważniejszych świąt – Święto Zmarłych. Na szczęście dostajemy namiar na konkurencyjną firmę przewozową.
Sieć autobusów Platinum mieści się dwie przecznice dalej (King Quality, Bulevar Del Hipodromo, San Salvador, Salwador). Dreptamy więc w miejsce, które nam opisano, a ja w duchu dziękuje za to, że ściągnęłam buty trekingowe. Autobus sieci Platinum ma odjechać po 16:00, ale oczywiście wyrusza później. Bilet nie jest tani i kosztuje około 30 $ (106 PLN). Okazuje się, że w tej cenie czeka nas naprawdę komfortowa podróż: mamy rozkładane fotele, kocyki, WiFi, posiłki i napoje. I to ostatni nasz tak przyjemny przejazd w trakcie pobytu w Ameryce Środkowej.
Na granicy…
Jeszcze w czasie przejazdu przez Salwador obsługa zabiera od nas wypełnione karty wjazdowe (deklaracje celne) do Gwatemali. O 17:45 docieramy na przejście graniczne i do autobusu wchodzi celnik. Sprawdza nasze paszporty i wychodzi. A nam robi się smutno, kiedy widzimy, że nie dostaniemy gwatemalskiej pieczątki. Po chwili do nas i do jeszcze jednej kobiety podchodzi Pani z obsługi autobusu i mówi, że jeśli chcemy pieczątki, to musimy podejść do budki celników. Nie musi nam dwa razy powtarzać. Na miejscu długi ogonek przekraczających granicę pieszo i wizja czekania w kolejce. Okazuje się jednak, że nasza przewodniczka ma tam znajomości, zabiera nasze paszporty, wchodzi do pomieszczenia celników i po chwili wychodzi z wbitymi pieczątkami. Za oknami jest już ciemno, a my ruszamy w stronę Gwatemali.
Gwatemala City
Kiedy wysiadamy w Gwatemala City jest już ciemno. Autobus zostawia nas w Zona 10 pod adresem: 4 Ave. 13-60 Strefa 10, gdzie mieści się siedziba firmy Platinum. Ustalamy, że o tej porze nie mamy szans dostać się do Antiguy, chyba że prywatnym transportem. Jesteśmy zmuszeni szukać noclegu, ale żeby to zrobić potrzebny nam Internet. Wchodzimy więc do Mc Donald’s i znajdujemy nocleg w Zona 1. Mamy do przebycia jakieś 5 kilometrów więc bierzemy taksówkę.
Zona 10 robi naprawdę dobre wrażenie i Gwatemala City wydaje się nowoczesnym i bezpiecznym miastem. Zdanie zmieniamy, kiedy wjeżdżamy do Zona 1, a kierowca ma problem ze znalezieniem naszego noclegu. Niskie budynki z prostymi elewacjami i drutem kolczastym na dachach nie wzbudzają naszego zaufania, wszędzie widać kraty i pozamykane metalowe okiennice. Na ulicy ani żywej duszy. W pewnej chwili dostrzegamy chłopaka, który wygląda na Europejczyka, siedzi na progu i pali papierosa. Tylko dzięki niemu trafiamy do naszego „hotelu”.
Hotel Colonial Maya
Mężczyzna, prawdopodobnie właściciel hotelu, poprowadzi nas do pokoiku znajdującego się w suterynie budynku. Drzwi są zamknięte, więc bez większego zażenowania zaczyna się do nich dobijać. W końcu ściąga ze ściany zapasowy klucz i sam je otwiera. Nie bardzo przejmuje się tym, że jest środek nocy. W środku zawinięta szczelnie w pościel śpi kobieta. Zarezerwowaliśmy pokój dla dwóch osób, ale właściciel napisał, że ma tylko miejsce w pokoju czteroosobowym, w którym jest jedna osoba. Nie mieliśmy już siły na szukanie czegoś innego, więc się zgadzamy, tym bardziej że pokój kosztował 35 PLN. Jeżeli ktoś jest zainteresowany spaniem w Hotelu Colonial Maya to znajdzie go na większości portali rezerwacyjnych.
Pokój okazuje się tak malutki, że kiedy kładziemy plecaki na podłodze, nie ma już gdzie stanąć. Przypada nam łóżko piętrowe. Zazwyczaj wybieram dół, ale kiedy widzę, jak po śpiącej dziewczynie chodzą karaluchy, to nawet cieszę się, że mogę spać na górze. W łazience też są karaluchy, te są większe i jeszcze szybciej uciekają od tych w pokoju. W kranie jest oczywiście tylko zimna woda. Moje marzenie o ciepłym prysznicu pęka jak bańka mydlana. Kiedy kładziemy się do łóżka, okazuje się, że ściany pokoju są z papieru, a w pomieszczeniu obok właściciel ogląda telewizje, prowadząc przy tym ożywione dyskusje. W naszą pierwszą noc w Ameryce Środkowej zasypiamy, słuchając języka hiszpańskiego.
Dojazd do Antigua
Naszym pierwszym celem w Gwatemali jest Antigua. Zgodnie z planem, który przestał obowiązywać już po kilku godzinach, mieliśmy dojechać do niej pierwszego dnia. Nie udało się, ale jeszcze wtedy nie wiedzieliśmy, że w Ameryce Środkowej rzadko dociera się do celu na czas. Nie wiedzieliśmy też, że po zmroku transport w tych krajach zamiera. Przez najbliższe tygodnie wielokrotnie będziemy się czuć jak uczestnicy Azji Ekspres, którzy w połowie drogi odbierają SMSa o treści „Wyścig zostaje przerwany. Poszukajcie noclegu”.
Kiedy zasypiamy w naszym “hotelu”, nie mamy pomysłu na to, skąd dostać się do Antigua. Wiemy, że w Gwatemala City trzeba złapać Chicken busa, ale okazuje się, że nie zapisałam skąd one odjeżdżają. Kiedy wieczorem przed hotelem spotkaliśmy palącego Niemca, okazuje się, że na rano ma zamówionego Ubera. Wraz z kolegą zaproponowali, że możemy zabrać się z nimi. Przejazd miał kosztować 15$ za naszą dwójkę, ale za to, że pojechaliśmy w cztery osoby, daliśmy kierowcy po 10$ za osobę.
O 6 rano stoimy więc na ulicy i czekamy na naszego Ubera. Kierowca miał zjawić się pod hotelem o 6 rano. Przyjechał przed 7:00. Jeszcze nie wiemy, że w Ameryce Środkowej pojęcie punktualności w zasadzie nie istnieje. Wsiadamy w Toyotę (najpopularniejszy samochód w Ameryce Środkowej) i ruszamy w stronę Antiguy. Gwatemala zaczyna się budzić, ruch na drogach robi się coraz większy. Kierowca po drodze pokazuje nam wulkany, a my patrzymy na nie z szeroko rozdziawionymi buziami. jedziemy i oglądamy przez szybę ten całkowicie obcy dla nas świat. Przed godziną 8 rano samochód zatrzymuje się na brukowanej uliczce Antiguy, zarzucamy plecaki, żegnamy się z Niemcami i ruszamy przed siebie. Nie mamy jeszcze pomysłu co dalej…
Antigua
Kiedy zobaczyłam to miasto, o którym wcześniej tyle czytałam, to pomyślałam, że opisy i zdjęcia, które widziałam przed wyjazdem, nawet w połowie nie oddają jego uroku i wspaniałości. Wiedziałam, że chce je zobaczyć, ale nastawiałam się raczej na średnio atrakcyjne miejsce, które nie ma zbyt wiele do zaoferowania, a samo w sobie jest przede wszystkim bazą wypadową. Niby każdy zachwycał się dawną stolicą Gwatemali, ale czytając relacje, nie umiałam znaleźć powodu tych zachwytów. Kiedy stanęłam na brukowanej uliczce Antiguy to wiedziałam, że zakocham się w tym miejscu i jego klimacie. Stało się nagle dla mnie jasne, dlaczego tyle osób przyjeżdża tu i zostaje na dłużej.
Pobyt zaczynamy od rzeczy ważnej, czyli zakupienia karty do telefonu z pakietem Internetu. Wyczytaliśmy, że karta sieci MOVISTAR działa zarówno w Salwadorze, jak i Gwatemali. Łazimy więc od sklepu do sklepu i szukamy. Okazuje się, że kupienie karty z Internetem wcale nie jest takie proste. Udaje nam się dopiero w markecie. (Rada na przyszłość – Jeśli macie taką możliwość to niech sprzedający uruchomi Wam kartę, bo z tego, co widzieliśmy, nie jest to taka prosta sprawa, trzeba podać dane z dowodu, gdzieś zadzwonić, coś wstukać w klawiaturę). Kiedy staliśmy się szczęśliwymi posiadaczami karty i Internetu zaczynamy szukać noclegu. Siadamy więc na krawężniku i odpalamy booking. Kiedy Wojtek przeszukuje strony, ja wchodzę do hostelu, który mamy za plecami. Tak trafiamy do Hostel La Quinta.
Hostel La Quinta Antigua
Antigua jako przykład miasta z tradycyjną kolonialną zabudową jest pełna małych, ukrytych perełek. Aby je odnaleźć, należy zajrzeć na dziedzińce kamienic. To pierwsza rzecz, jaka mnie urzeka w Hostelu La Quinta. Na jego dziedzińcu ustawione są stoliki, a rozgadani i roześmiani goście właśnie jedzą śniadanie. Pani w recepcji mówi oczywiście tylko po hiszpańsku, wyciągam więc swój notesik z rozmówkami… Najpierw proponuje nam pokój ze wspólną łazienką, jakoś nam to nie przeszkadza więc decydujemy się zostać.
Kiedy siadamy zjeść śniadanie, pani z recepcji przychodzi i na translatorze w komórce pisze, że może nam zamienić ten pokój na taki z łazienką. Za 90 PLN (niecałe 200 Quetzali Gwatemalskich GTQ) za noc. Jest czysto i jest ciepła woda. Śniadanie kosztuje 20 GTQ czyli 9,5 PLN. Podoba nam się i decydujemy się zostać na dwie noce. Do tego spotykamy tam świetnych ludzi z Polski, którzy staną się naszymi towarzyszami części tej wyprawy. Zostawiamy plecaki, ściągamy zakurzone podróżą ubrania i bierzemy pierwszy od wyjazdu z domu ciepły prysznic. A potem ruszamy zobaczyć Antiguę…
Kilka porad:
- Nie ma obowiązkowych szczepień ani do Gwatemali, ani do Salwadoru. Pamiętajmy jednak o występowaniu przypadków zarażeń wirusem Zika. Polecamy wyposażyć się w środki odstraszające komary. Są one dokuczliwe zwłaszcza w dżungli.
- Walutą Salwadoru jest Dolar Amerykański. W miastach takich jak Gwatemala City, Santa Ana, El Tunco czy Metapan bez problemu znajdziemy bankomaty. W Gwatemali walutą jest Quetzal (GTQ) 1 GTQ = 0,50 PLN. We wszystkich turystycznych miejscach w Gwatemali znajdziemy bankomaty. Dobrze jest mieć przy sobie drobne i pilnować tego, jak jest nam wydawana reszta. Gwatemalczycy mają spory problem z liczeniem 😉
- Wjeżdżając do Gwatemali i Salwadoru, obywatele Polski nie muszą posiadać wiz (przy pobycie do 90 dni). Każdorazowo trzeba uzupełnić deklarację celną. Celnicy mogą wymagać od nas biletu wylotowego i okazania gotówki lub karty kredytowej, nam jednak nic z tych rzeczy nie sprawdzano. Przy wylocie należy uiścić opłatę wylotową – 30 USD (Salwador) i 35 USD (Gwatemala).
- W Gwatemali należy mieć międzynarodowe prawo jazdy, w Salwadorze honorowane jest polskie. Wypożyczalnie skuterów czy samochodów nie są tak popularne, jak np. w Azji.
- Wysiadając na lotnisku w Salwadorze, nie dajcie się nabrać na to, że nie ma autobusów. Szukajcie autobusu nr 400A, który jedzie do stolicy. Przystanek znajdziecie na końcu budynku terminala (za wylotami). Inne busy jeżdżą z drogi, która jest na wprost terminala, trzeba przejść przez parking i skwer z fontanną.
i jeszcze parę spostrzeżeń:
- Noclegi – nigdzie nie mieliśmy problemu ze znalezieniem noclegu na miejscu.
- Język – prawdą jest, że mało kto mówi po angielsku. Podstawowa znajomość hiszpańskiego jest dużym ułatwieniem. Jeżeli jednak nie władacie tym językiem, nic się nie martwcie i tak się jakoś dogadacie. W sytuacjach kryzysowych pomocny był tłumacz Google.
- Komunikacja działa sprawnie i jest nie do ogarnięcia dla Europejczyka. Nie należy się dużo nad tym zastanawiać tylko jechać tym, co wskażą miejscowi. Zawsze dotrze się do celu. Trzeba też pamiętać, że zawsze zmieścimy się do autobusu czy busa, pojęcie “nie ma już miejsca” nie istnieje.
- Bezpieczeństwo – temat na cały osobny artykuł. Dobra rada – nie czytaj o tym za dużo, bo popadniesz w paranoje.
- Jeżeli poruszasz się po Gwatemali, Salwadorze i chcesz mieć Internet to warto zastanowić się nad kartą Movistar. Działa ona też w Hondurasie i Meksyku (sprawdzone przez innych podróżników). Koszt zakupu karty to około 25 GTQ (ok 13 zł), a doładowanie 2GB Internetu to koszt około 100 GTQ (czyli jakieś 50 zł). Whatsapp jest bezpłatny. Niestety zdarzają się miejsca, w których zasięg tej sieci jest słaby lub w ogóle go nie ma.
Komentarze
Marysia z bloga Madame Beret
Niesamowita wyprawa. Podziwiam Was za odwagę, że nie baliście się pojechać w tamte strony. Wulkan wygląda niesamowicie – pewnie był to niezapomniany widok. Zabawna sprawa z tą punktualnośćią… byłam ostatnio na Karaibach i wyglądało to identycznie, nikomu nigdy się nie spieszyło 🙂
Krzysiek
Ameryka Środkowa jest miejscem w którym mnie jeszcze nie było. Ale liczę na to, że już niedługo uda mi się tam dotrzeć no i wtedy obowiązkowo zajrzę do Gwatemali.
Marek
Miło się czyta .
Już za 12 dni lecimy do El Salvador z tego samego “dealu” i wszelkie wiadomości, szczególnie praktyczne są wielce pożądane.
Nie będziemy wyjeżdżać do sąsiednich krajów. Na miejscu mamy kilka noclegów z CouchSurfingu i kilka w hostelach. Nawiązałem też kontakt z “lokalsami”, którzy będą naszymi przewodnikami.
To się musi udać!!!
2 lata temu byliśmy w Panamie i na Kostaryce. Było super.
Kasia
W Gwatemali jeszcze nie byłam, czekam na kolejne posty, może mnie zainspirujesz:) Parę lat temu przejechałam cały Meksyk, z Jukatanu na wschodzie do Puerto Escondido na zachodzie. Wspominam tą przygodę z łezką w oku:)
Kienia
Ciekawa wyprawa 🙂
Ula
Bardzo przydatne rady i piękne zdjęcia. Sądząc po tym wpisie wyprawa była udana. Tylko te karaluchy – coś o czym staram się nie myśleć wybierając dalsze destynacje.
Madame Malonka
Za tę cenę to faktycznie aż szkoda nie skorzystać! Bardzo ładna relacja, a Antigua robi wrażenie. Pięknie góruje nad okolicą.
Monika - Paris by Moni
Te owoce na zdjeciach, co ja bym za nie dala! Bardzo mi sie podoba zasada “jedz, gdzie pokazuja i dojedziesz do celu” 🙂
Ania
Jakże miło przeczytać, że spotkaliście świetnych ludzi z Polski 😀
Blanka
Wow! Ten wpis to prawdziwa księga przygód. Jako, że prowadzę od kilku miesięcy projekt Green Hotel Index Ameryka Środkowa ciągnie mnie ze względu na Meksyk, który jest mekką green hoteli.
Czarna Skrzynka
Ale mega! Mam szwagra z Wenezueli i molestuję go, abyśmy wybrali się w przyszłym roku! 🙂
Artur
Przepiękne zdjęcia! <3
Beata-podrozezmysza.com
Super! Z niecierpliwością czekam na więcej 🙂
PS. “złotówy” chyba wszędzie na świecie mają ten sam gen 😉 …
Bookiecik
Bajeczny niemal koloryt! Niesamowity kontrast z tym co widzę u siebie za oknem 😉
Kasia z Wyspy Inspiracji
Bardzo fajny kierunek! Jeszcze tam nie byłam, ale znajoma mi polecała, czekam na inne wpisy o Gwatemali z niecierpliwością! Piękne zdjęcia!
Magda
Wow! Taka podróż to marzenie, choć trzeba być odważnym 🙂 I Tobie tej odwagi zazdroszczę 😉 Super post!
1000krokow.pl
Ciekawość jest silniejsza. Choć faktycznie nasłuchaliśmy i naczytaliśmy się, że jest tam bardzo niebezpiecznie. Na szczęście nie było aż tak źle.
Anna Koronowska
Bardzo mnie interesują te miejsca, mam nadzieję,że kiedyś trafię… Boję się trochę o bezpieczeństwo… 🙂 A zapraszam serdecznie na LEKCJE HISZPAŃSKIEGO do mnie, będzie łatwiej podróżować po tych regionach. Pozdrawiam z Madrytu!
1000krokow.pl
Jeżeli znasz hiszpański i interesujesz się Ameryką Środkową to obowiązkowo musisz tam pojechać. To niesamowite kraje. Faktycznie czuliśmy tam pewien niepokój, ale przez całą podróż nie mieliśmy ani jednej nieprzyjemnej sytuacji. Raczej nie spaceruje się tam po nocy i nie nosi na wierzchu cennych rzeczy. Ale takie zasady obowiązują tez w innych, pozornie bezpieczniejszych krajach. A co do nauki hiszpańskiego to mam zamiar ją kontynuować, przed wyjazdem zaczęłam się uczyć tego języka, ale niestety opanowałam tylko same podstawy (mimo bardzo dobrej nauczycielki). Tak więc długa droga przede mną.