Zamknij

Teneryfa – nasz pierwszy wspólny wyjazd…

Czyli dawno, dawno temu zanim w ogóle powstał pomysł na 1000krokow.pl 

Nie będzie to klasyczny wpis — relacja, bo od tamtego czasu minęło już pięć lat. Do tego na 99% naszych zdjęć jesteśmy my, a nie piękne kanaryjskie krajobrazy i Teneryfa. Ale będzie to początek naszej historii o wspólnym podróżowaniu…

Celowo w tytule napisałam „wyjazd” bowiem słowo: podróż byłoby tu wielkim nadużyciem. Co prawda zobaczyliśmy na Teneryfie kilka miejsc: Loro Parque, Siem Park, La Orotava, wulkan Teide ale większość czasu spędziliśmy w Puerto de la Cruz. 

Polecieć gdzieś… Ale jak? 

To był, jak to się teraz śmiejemy, taki „Januszowy wypad”: kupujesz wycieczkę, nie bardzo wiesz gdzie jedziesz, nie jesteś na nic przygotowany, wszyscy wszystko za Ciebie robią… nie będę owijać w bawełnę i pisać jak to urodziliśmy się wielkimi podróżnikami, którzy promocje lotnicze kupują z zamkniętymi oczami, znają wszystkie turystyczne chwyty i cały świat mają w małym palcu. 
Nie kochani… zaczęliśmy jak przeciętni Janusze. Ja miałam za sobą zwiedzenie kawałka Europy w tym rejs w Chorwacji, Izrael, popularny wtedy Egipt i Dominikanę. U Wojtka było podobnie. Czyli doświadczenie w podróżowaniu mieliśmy zerowe. Za to mieliśmy duże chęci i wielką ochotę zobaczyć świat. 

Zawsze chcieliśmy podróżować na własną rękę ale tak się złożyło, że żadnemu z nas się to wcześniej nie udało. Z różnych przyczyn. Aż w końcu trafiliśmy na siebie i postanowiliśmy uciec gdzieś daleko czyli na Teneryfę. A, że był to okres świąteczno – noworoczny i bilety lotnicze były okropnie drogie to zdaliśmy się na jedyny nam znany sposób: biuro podróży. I tak pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia znaleźliśmy się na Wyspach Kanaryjskich… 

Święta na kanarach…

Dlaczego Teneryfa? Bo w miarę blisko, w miarę ciepło i były jeszcze wolne miejsca. Wyjazd i pobyt w Puerto de la Cruze kupiliśmy kilka dni przed wylotem. Chyba działo się to za szybko abyśmy postanowili kupić same bilety. Ot szybka decyzja: lecimy i pyk strona z wycieczkami. Żadne z nas nie praktykowało wyjazdów bez biura, wydawało się nam to trudne i zajmujące dużo czasu (w kwestii planowania). Blokowała nas jeszcze nieznajomość języka, ale jak się szybko okazało – lęk bezpodstawny. Na migi da się dogadać wszędzie. 

W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia wylądowaliśmy na Teneryfie. Cały pobyt mieliśmy spędzić w Puerto de la Cruz w hotelu Orotava. Niewielki pokój z widokiem na morze, mały basen, średnie jedzenie i wysokie ceny wycieczek fakultatywnych – czyli to wszystko co jest zmorą zorganizowanych wyjazdów. 

 

Jak spędziliśmy czas na Teneryfie… czyli nie ma się czym chwalić 🙂 

Teneryfa była dla nas wyjazdem odpoczynkowym. Trochę ucieczką. Pojawił się plan zwiedzania, ale w porównaniu do tego, co robimy teraz, to było to kilka niezobowiązujących miejsc do zobaczenia. Niestety nie przewidzieliśmy, że w sezonie świątecznym będzie trudno o… samochód. Każdy dzień zaczynaliśmy od wyprawy do wypożyczalni i usłyszenia, że dziś nie ma wolnych aut. Nie pozostało nam więc nic innego jak odwiedzić popularny na Teneryfie park wodny Siem Park, a że przy okazji bilety do niego były łączone z biletami do Loro Parque to jak mogliśmy z tego nie skorzystać? Przynajmniej tak nam się wtedy wydawało 🙁

Loro Parque czyli dlaczego warto to miejsce omijać?

Loro Parque jest chlubą Teneryfy. Szczyci się ogromną kolekcją papug, akwarium w kształcie tunelu, halą z pingwinami, kolekcją orchidei i bardzo dużą różnorodnością dzikich zwierząt. Loro Parque jest też kontrowersyjny, o czym dowiedziałam się, kiedy zaczęłam szukać informacji o słoniach w Azji. Na jego terenie organizowane są pokazy orek i delfinów…

Tak, nie jestem z tego dumna i już bym tego nie powtórzyła. Nie pomyślałam i nie doczytałam o tym, jak żyją delfiny zamknięte w basenach. Tak, tak… ja promotorka świadomej turystyki i dbania o dobro zwierząt sama kiedyś nie byłam świadoma ceny pewnych atrakcji. Ktoś powie: przecież krzywda się im tam nie dzieje! Może i tak, ale zamiast pływać na wolności, dnie spędzają na treningach, aby bawić publiczność, której w Loro Parque jest naprawdę dużo. O tym, jak żyją delfiny w basenach, można poczytać i u mnie we wpisie o słoniach. A dla nieprzekonanych napiszę tylko, że w Loro Parque doszło do dwóch śmiertelnych wypadków podczas pokazów z orkami. To chyba świadczy o tym, że miejsce tych zwierząt nie jest w basenach. 

Loro Parque – ZOO czy CYRK? 

Loro Parque jest dla mnie turystyczną pułapką, na którą daliśmy się nabrać. To ma być ogród zoologiczny, a jest to duży cyrk, w którym turystom oferuje się pokazy dzikich zwierząt. No bo jak ma się tresura do ZOO? Zwierzęta w ZOO powinny żyć w jak najbardziej zbliżonych do naturalnych warunków. Żadne naturalne warunki nie przewidują dni spędzonych na tresurze i pokazach. Kto był, niech sobie też przypomni małe klatki z papugami. Dla mnie, kiedy teraz na to patrzę, to jest mi wstyd, że daliśmy się na to nabrać i dołożyliśmy nasze pieniądze do tego wielkiego cyrku objętego patronatem państwa.

La Orotava 

Mówi się, że La Orotava jest najpiękniejszym miastem na Teneryfie. W porównaniu do turystycznego molochu, jakim jest Puerto de la Cruz, La Orotava jest sennym, klimatycznym skansenem. Piękne, kolorowe domy należały kiedyś do zamożnych mieszkańców wyspy. 

Najsłynniejszym i najpiękniejszym z takich domów jest Casa de los Balcones, która reprezentuje tradycyjną kanaryjską architekturę barokową z 1632 roku. Chyba najpiękniejszym jej elementem są drewniane balkony i piękny, wewnętrzny dziedziniec. Za niewielką opłatą (chyba 2 Euro) można zwiedzić wnętrza, które kiedyś zamieszkiwała lokalna arystokracja.

Teneryfa i Wulkan Teide.

To był punkt obowiązkowy pobytu na Teneryfie. Problemem nadal pozostawał brak samochodu. Nasze codzienne wyprawy od wypożyczalni do wypożyczalni kończyły się tym samym, czyli odejściem z pustymi rękami. Wolnych aut w Puerto de la Cruz nie było. Nasze wakacje na Teneryfie zbliżały się ku końcowi. Ostatniego dnia znowu nie udało się nam pożyczyć samochodu, autobus na Teide odjechał z samego rana, a my zostaliśmy w kropce. Szczerze mówiąc, już nie pamiętam, dlaczego nie zorganizowaliśmy sobie przejazdu autobusem i upraliśmy się na samochód. Z dzisiejszego punktu widzenia jest to dość absurdalne…

 

Wpadliśmy wtedy na szalony pomysł pojechania na Teide… taksówką. Znaleźliśmy chętnego taksówkarza, dogadaliśmy cenę i ruszyliśmy na wulkan. Już niestety nie pamiętam tej kwoty. Na pewno była wyższa niż dzienna stawka pożyczenia samochodu, ale nie mogło to być zawrotnie dużo, bo na taką kwotę byśmy nie przystali. Na miejscu nasz kierowca obiecał poczekać, a my stanęliśmy w szalenie długiej kolejce do kolejki.


Pico del Teide jest najwyższym szczytem nie tylko Wysp Kanaryjskich i Teneryfy, ale całej Hiszpanii. Jego wysokość to 3718 m n.p.m. i co najważniejsze Teide jest wulkanem czynnym. Na jego (prawie) szczyt można się dostać kolejką linową, która jedzie około 8 minut. Aby jednak zobaczyć sam krater Teide trzeba mieć stosowne pozwolenie. Warto o tym pomyśleć kilka miesięcy wcześniej, bo ilość wpuszczanych osób jest mocno ograniczona. My zadowalamy się wjechaniem na górę. Widoki z kolejki i ze szczytu są niesamowite. Określenie „szczyt” nie jest do końca prawidłowe, bo górna stacja znajduje się paręset metrów poniżej krateru. Na górze wieje niesamowicie i jest naprawdę zimno (Jadąc na Teide warto zaopatrzyć się w ciepłe ubranie). Szczęśliwi, że udało się nam zobaczyć wulkan, wróciliśmy do hotelu aby przygotować się do Sylwestra. Tak, nasza wizyta na Teide zamknęła nasz 2014 rok…

 

 
 

 

Podziel się linkiem:

Komentarze

  1. 4 listopada, 2019 2:04 pm Odpowiedz

    Teneryfa to piękna wyspa, sama nigdy nie nazwałbym się podróżniczą bo moje zwiedzanie to głównie Wielka Brytania, jednak zdarzy nam się czasem gdzieś wypuścić i tutaj właśnie Teneryfa była jednym z takich miejsc. Może dla takich wyjadaczy świata jak Ty te krajobrazy nie robią już wrażenia a jednak dla mnie to naprawdę piękne miejsce. Wioska Masca czy Park Narodowy wulkanu Teide zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Piszesz sporo o Loro Park i dobrze, bo niestety należę do grupy turystów, którzy dali się omamic i również zapłacili za wstęp do tego zoo. Teraz po zobaczeniu ogrodu zoologicznego w Singapurze widzę jak wiele się myliłam, co do tego miejsca. Jedno na pewno dostrzegałam od razu, wielką masową komercję. Tam już nie chodzi o zwierzęta tylko profity, jakie to smutne.

  2. 2 września, 2019 9:46 pm Odpowiedz

    Ja ci się wcale nie dziwię, też pewnie nie wiedziałabym jak zorganizować taki wyjazd bez biura podróży. Jeśli o to „zoo” chodzi to takich miejsc jest pełno, też często nie zdawałam sobie sprawy jak wygląda życie zwierząt, o słoniach dowiedziałam się stosunkowo niedawno, bo w zeszłym miesiącu. Ale podoba mi się to, że potrafisz głośno powiedzieć, że o czymś nie wiedziałaś, nie orientowałaś się i że dziś postapiłabyś inaczej, tobardzo ważna i dobra cecha charakteru 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *