Zamknij

Wietnam. Zatoka Ha Long.

Ha Long Bay

Zatoka Ha Long – klejnot, cud natury, perła, wizytówka… to określenia, które towarzyszą temu miejscu. Dlaczego? Czy warto tam pojechać? Każdy, kto pomyśli o Wietnamie ma przed oczami zdjęcie właśnie z Zatoki Ha Long. Nawet jeżeli ktoś nie zna jej nazwy, to kojarzy ją jako jedno z lepiej rozpoznawalnych miejsc Azji. To wizytówka całego Wietnamu, najbardziej popularne miejsce tego kraju. Na czym polega wyjątkowość i piękno zatoki Ha Long? Czy wybrać rejs po zatoce czy wycieczkę na wyspę Cat Ba? Sami zobaczcie…

Zatoka Ha Long – najsłynniejsze miejsce w Wietnamie

Zatoka Ha Long zajmuje 1500 km kwadratowych, na których znajduje się około 2 tysięcy wapiennych ostańców. Kiedyś był to ląd – wapienny płaskowyż, ale morze wdarło się głębiej i mogoty stanęły w wodzie. Podobno w Zatoce Ha Long znajduje się 1969 wysp i wysepek. Czy na pewno? 1969 to rok śmierci wielkiego przywódcy Ho Chi Minha więc to dziwny zbieg okoliczności… Od 1994 roku Zatoka Ha Long została umieszczona na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO. A kto nas zna, wie, że lubimy oglądać miejsca z tej listy.

Legenda głosi, że kiedy Wietnamczycy walczyli z wrogiem, który napadł ich od strony morza, na pomoc przybyły smoki. Smoki zaczęły miotać ogromnymi szmaragdami, które zatapiały statki atakującej armii. Szmaragdy wbijały się w morze i w ten sposób tworząc wyspy. Tak właśnie powstała zatoka Ha Long, czyli Zatoka Lądującego Smoka (Vịnh Hạ Long).

Prawie wszystkie wyspy Zatoki Ha Long są niezamieszkałe. Nie dziwi to za bardzo gdyż spora ich większość to po prostu pionowe, porośnięte roślinnością stożki. Z 1969 wysp  989 zostało nazwanych. Największa z nich to Cat Ba. Wyspa ma 285 km kwadratowych i prawie w całości zajmują ją góry. Większość terenu Cat Ba stanowi park narodowy zaś na jej południowym krańcu znajduje się niewielkie miasto o tej samej nazwie.

 Jak i gdzie kupić wycieczkę po Zatoce Ha Long?

Jak już pisałam w poście o naszym pierwszym dniu w Wietnamie, wycieczkę do Zatoki Ha Long kupiliśmy w jednym z biur w Old Quarter. Biur jest naprawdę dużo i w zasadzie ciężko jest powiedzieć czy oferują dokładnie to samo. Z naszych obserwacji wynika, że tak. Ceny i program wycieczek są w zasadzie jednakowe. Przypomnę tylko, że koszt takiej wyprawy z biurem zależy w dużej mierze od standardu łodzi, którą pływa się po zatoce. Najniższy standard to **, najwyższy *****. Łodzie z dwoma gwiazdkami to najstarsze i najprostsze łajby, mają mało wygód, a czasami ich standard porównywalny jest do najbardziej obskurnych hoteli. Łodzie z oznaczeniem pięciu gwiazdek to duże, nowoczesne wycieczkowce. Często mają kajuty z przeszklonymi ścianami. Ich minusem jest to, że są naprawdę spore, a tym samym w czasie wycieczki ma się sporą grupę współtowarzyszy.

Dla każdego, kto dysponuje większą ilością czasu, dobrą opcją jest podróż na wyspę Cat Ba i tam wynajęcie łodzi czy wykupienie wycieczki. Sama wyspa jest już częścią zatoki, więc to trochę dodatkowe jej zwiedzanie. Odradzam za to tak zwane jednodniówki z Hanoi. Dlaczego? Dlatego, że podróż w dwie strony to jakieś 6 – 8 godzin. Na samo oglądanie Zatoki Ha Long nie zostaje już nam wiele czasu. Bardzo polecane są także wycieczki w czasie których śpi się w wioskach na wodzie. Oczywiście pamiętajcie, że jest też opcja rezerwacji wycieczki przez Internet. Nie polecę jednak sprawdzonego biura bo my sami z tej opcji nie korzystaliśmy.

W stronę Zatoki Ha Long.

O 8 rano jesteśmy już pod hotelem i czekamy na autokar. Noc była ciężka, nie dość, że zmiana czasu dała nam w kość, to jeszcze Liwia niefortunnie przewróciła się na łóżku. Teraz mogę już o tym pisać spokojnie, ale w tej pierwszej nocy w Wietnamie byłam naprawdę przerażona… Skończyło się na szczęście tylko śladem na czole i naszym ogromnym strachem.

Załadowaliśmy się na sam tył autobusu i ruszyliśmy w podróż nad zatokę Ha Long. Nasza grupa liczyła raptem 18 osób, czyli całkiem niewiele. Już od pierwszych chwil był z nami przewodnik, młody, sympatyczny Wietnamczyk, który bardzo dobrze posługiwał się językiem angielskim. Wręczył nam po butelce wody i opowiedział jaki mamy plan na najbliższą dobę.

Do przejechania mamy 143 km, ale sam wyjazd z Hanoi zajmuje sporo czasu. Po drodze jest tylko jeden postój. Autokar (zresztą wszystkie inne również) zatrzymuje się w miejscu, w którym kupić można pamiątki i coś do jedzenia. W pierwszej z sal siedzą osoby niepełnosprawne, które wyszywają obrazy. Dopiero po wizycie w Sajgonie i poznaniu historii czynnika orange, mogę mieć przypuszczenia, że część z tych osób to właśnie ofiary wojny.

Start – marina na wyspie Dao Tuan Chau

Nad Zatokę Ha Long dojeżdżamy przed godziną 13:00 i tak musimy zaczekać, bo nasza łódź jest jeszcze sprzątana po poprzedniej wycieczce. Sprawdzam na mapie gdzie jesteśmy, znacznik wskazuje wysepkę Dao Tuan Chau. Czyli zdecydowanie bliżej lądu niż wyspa Cat Ba. Jest tu kilka hoteli i jedna wielka marina. Zaczyna padać, Liwka śpi w najlepsze. W końcu możemy wejść na pokład. Wnosimy nasz wózek po wąskich schodach i zajmujemy miejsce w głównej kajucie, która służy za jadalnie i bar. Siadamy przy stołach, zostajemy oficjalnie powitani przez przewodnika i dostajemy klucze do naszych kajut. Nam trafił się pokój za jadalnią (na łodzi były tam trzy kajuty mieszkalne). Dzięki obecności Liwki dostajemy największą z kajut. Pozostałe znajdują się na pokładzie niżej. O 13:20 wyruszamy z portu.

Niestety nie trafia nam się pogoda marzeń, niebo przykrywają ciężkie chmury, słońca jak na lekarstwo, momentami kropi deszcz. Dochodzimy jednak do wniosku, że nie może nam to popsuć pobytu na łodzi. Tym bardziej że zachmurzona zatoka ma swój nieco tajemniczy urok. Rozkładamy się z Liwką na naszym łóżku, odsłaniamy okna i w ten sposób mamy najlepszy widok na zatokę. O 15:15 zakładamy kapoki i wsiadamy do małej łódki. Płyniemy zwiedzić Surprise Cave. Kiedy czekamy na wejście do jaskini stają obok nas dwie panie, które głośno komentują fakt, że jest z nami dziecko i rozwodzą się nad wyglądem Liwki. Jaka jest ich mina, kiedy mówię im po polsku, że wszystkie dzieci z naszego kraju są takie śliczne.

Jaskinia Sung Sot czyli Niespodzianka

Jaskinia Sung Sot — Surprise Cave, czyli po polski Jaskinia Niespodzianek to miejsce niesamowicie urodziwe. Znajduje się ona na wyspie: Bo Hon. Jaskinia jest łatwa do zwiedzenia, aby się do niej dostać trzeba wejść po parędziesięciu stopniach. Później czeka nas przejście około pół kilometrowym korytarzem. Nie wiem skąd wzięła się nazwa tej jaskini odkrytej w 1901 roku przez Francuzów, przypuszczam jednak sąd mogła się wziąć. Początek jaskini to niewielka komnata z pięknymi kamiennymi ścianami wyrzeźbionymi przez wodę. Następnie trzeba przejść wąskim korytarzem i kolejnymi schodkami. Później trafia się do jaskiniowego raju: ogromnej komnaty mającej w najwyższym miejscu 30 metrów wysokości. Robi ona niesamowite wrażenie. Jeżeli Francuzi byli tak samo zaskoczeni tym widokiem, jak my, to na pewno poczuli się jak dziecko rozpakowujące jajko niespodziankę… Dla nielubiących jaskiń powiem tylko, że w czasie spaceru po niej można podziwiać bardzo ładne widoki na Zatokę Ha Long.

Wyspa Ti Top.

O 16:30 dopływamy na wyspę Ti Top Island (TiTov, Hon Ti Top). To podobno wysepka z najładniejszą w całej Zatoce Ha Long plażą, podobno… Na jednym z blogów przeczytałam o białym piasku i rajskim klimacie. Piasek okazał się żółty (co w żaden sposób nam nie przeszkadzało), a tłumy niczym na Tajskiej Niebiańskiej Plaży skutecznie psuły poczucie, że jest się w raju. Przypomniał mi się hopping island w Tajlandii czy na Filipinach i przyznam Wam się szczerze, że to co zobaczyłam w Ha Long było o wiele słabsze. Kiedy wysiadamy z łodzi, trafiamy na wybetonowany chodnik i bramki (tak, trzeba kupić bilet).  Po paru krokach stajemy przed pomnikiem Giermana Titowa. Ten rosyjski kosmonauta odwiedził wyspę w towarzystwie Ho Chi Minha w 1962 roku.

Obchodzimy kawałek plaży, nie wyróżnia się niczym, a wręcz uważamy, że nie ma w niej nic atrakcyjnego. Do tego jest dość mocno zatłoczona, na ostatnim wolnym kawałku Wietnamczycy odbywają mecz piłki nożnej. Na wyspie Ti Top można wejść na punkt widokowy. Niestety mam na sobie śpiąca Liwkę, nie chce się z nią wdrapywać po stromych schodach. Ze smutkiem odpuszczamy wspinaczkę na szczyt. Znajduje kawałek murku żeby usiąść, jest głośno i tłoczno, wszędzie stoją grupki chińskich turystów. Czekamy aż reszta naszej grupy wróci z wyprawy na szczyt. Trochę żal mi tego miejsca: za dużo tu betonu i rusztowań, zbyt wielu turystów, a za mało natury.

Wieczór z Zatoce Ha Long.

O 17:30 wracamy na łódź. Nie wiem czemu ale byłam przekonana, że odpłyniemy gdzieś w jakąś spokojną, pustą zatoczkę. My jednak pozostajemy w okolicy wyspy Ti Top. Oprócz nas zostają tu chyba wszystkie inne statki. Słońce zachodzi, statki rozbłyskają światłami. Dookoła słychać muzykę, w końcu turyści się bawią. Współtowarzysze wynoszą na górny taras głośnik i zaczynają dyskotekę. Nasz przewodnik przynosi przekąski i kieliszki z winem. Są w cenie, każdy kolejny drink jest płatny ale przewodnik wspomina coś o happy hour. Po bardzo dobrej kolacji jaką serwuje nam załoga, reszta towarzystwa wraca do zabawy. Ja idę położyć Liwię spać, zasypiamy wśród dźwięków karaoke. Podobno o godzinie 22:00 w Zatoce Ha Long zaczyna się cisza nocna.

Zatoka Ha Long – dzień 2

Noc jest niesamowita. Jak już cichną dźwięki imprez, a światła na łodziach przygasają, robi się magicznie. Łódź łagodnie buja, ogromne okno pozwala na podziwianie ciemnej nocy i pięknego poranka. Myślę sobie: było warto. I zbieram się do kolejnego dnia bo na korytarzu nasz przewodnik nawołuje do pobudki. Śniadanie jest bardzo dobre. Minusem jest to, że stół jest nakryty dla 6 osób. Jeden z naszych towarzyszy – starszy hindus, ma ogromny apetyt i bardzo szybkie tempo pochłaniania wszystkiego, to co zostaje na stole – zjadają dwie młode Chinki. Zanim kończę karmić Liwię talerze na stole są puste.

O 7:30 jesteśmy już gotowi do kolejnego zwiedzania Zatoki Ha Long. Ubrani w kapoki wsiadamy ponownie do małej łodzi.

Farma pereł – hit czy kicz dla turystów?

Perły powstają w naturze w muszlach małż. Powstają wtedy, kiedy do małży dostanie się jakieś ciało obce. Zapewne w naturalnym środowisku są to jakieś fragmenty ekosystemu, roślinki czy małe żyjątka. Człowiek jednak szybko zorientował się, że małże można wykorzystać, proces wywołać sztucznie i przyśpieszyć. I tak powstały farmy pereł. Tutaj małże się wyławia, rozchyla jej skorupkę, do środka wkłada kulkę ( z plastiku lub masy perłowej) oraz fragment tkanki pobranej od innego osobnika. Tak przygotowane małże trafiają do wody w klatkach lub koszach. Jak perła urośnie do należytych rozmiarów, małże są wyławiane, a perły wyciągane. W zasadzie nie ma możliwości aby gołym okiem rozróżnić, które perły pochodzą z hodowli, a które są naturalne.

Czy małże czują ból?

Po farmie oprowadza nas przewodniczka, opowiada o produkcji i całym jej procesie. Patrzymy na stanowiska pracy: Wietnamczycy siedzą nad mikroskopami i wsadzają do wnętrza małż małe kuleczki. Żmudna i bardzo dokładna to praca. Inne osoby, ubrane w gumiaki i rękawice pakują małże z koszy do klatek. Brodzenie w wodzie, ciągła wilgoć i nieprzyjemny zapach potęgują jeszcze uciążliwość tej pracy. Mam bardzo mieszane uczucia. Nie wiem ile Ci ludzie zarabiają, ale zapewne potrzebują tej pracy. Nie wiem czy małże odczuwają cierpienie i ból czy jest im wszystko jedno, ale widok wtykania im małych kulek i montowania na skorupkach spinaczy, sprawia, że robi mi się ich żal. Przewodnik zaprasza nas do sklepu pełnego wyrobów z pereł. Są piękne i bardzo drogie. Ciekawa jestem ile z tych pieniędzy trafi do pracujących na farmie osób.

Nie lubię takich miejsc ale mam w nich mieszane uczucia: z jednej strony wiem, że nasza obecność tam to jawne popieranie takich „biznesów” z drugiej wiem, że nasza obecność to wypłata dla ludzi, którzy są tam zatrudnieni. A Wy co o tym myślicie?

Kajakiem po Zatoce Ha Long.

Kajaki to najważniejsza atrakcja tego dnia. Znajdują się one przy farmie pereł, stąd nasza konieczność aby ją odwiedzić. Wszystko jest tu komercyjnie powiązane. Kajaki z dzieckiem? A no da się. Ubieram Liwii jej kapok, który kupiliśmy jeszcze w Polsce i wsadzam ją w nosidło. Dodatkowo i ja ubieram kamizelkę ratunkową. Tak przygotowane wsiadamy do kajaka.

Opływamy dookoła farmę, podpływamy do zatoczki. Wieje dość mocny wiatr, wiosłowanie z dzieckiem w nosidle nie jest takie łatwe. Do tego prąd znosi kajak w przeciwną stronę niż chcemy płynąć. Jestem trochę zawiedziona bo widoki z kajaka są takie same jak z farmy pereł, nic wyjątkowego… znowu przypominam sobie kajaki w Tajlandii czy na Filipinach i uznaję, że Wietnam wypada w tym porównaniu blado. Może to przez fakt, że niebo nadal zasnuwają ciemne chmury. W każdym razie dochodzę do wniosku, że można było ten czas spędzić na łódce, a wrażenia byłyby podobne.

Lekcja gotowania.

O 9 jesteśmy z powrotem na naszej łodzi. Mamy czas na relaks i oglądanie widoków. Przed obiadem przygotowana jest dla nas lekcja gotowania. To dość szumna nazwa. Nasz przewodnik pokazuje nam jak zrobić sajgonki (Cha gio lub Nem ran) na surowo. Szczerze mówiąc jesteśmy tym zaskoczeni ponieważ zawsze jadamy to danie na ciepło. Każdy ma okazje przygotować swoje spring rollsy.

Wiedzieliście o tym, że papier do sajgonek na zimno powinien być inny niż do tych smażonych? A znaliście sposób z moczeniem papieru przy użyciu wilgotnego ręcznika? Wiecie, że Wietnamczycy do środka wkładają na przykład cienko pokrojony omlet? A to, że sekret smaku tkwi w… sosie? Tak naprawdę ta krótka lekcja składania Nem ran była jednym z fajniejszych momentów rejsu, bo nic tak nie cieszy jak zdobycie nowej wiedzy i nauczenie się czegoś co zbliża Cię do kraju w którym jesteś. Nawet jeżeli to tylko zwijanie sajgonek.

 

  Zatoka Ha Long warto czy lepiej odpuścić?

Po lekcji gotowania i objedzie kończymy nasz rejs po zatoce. W zasadzie po jej małym fragmencie bo jak patrzę na mapę, to widzę, że nie odpłynęliśmy wcale daleko od portu. Dopłynęliśmy zaledwie do północno – wschodnich krańców wyspy Cat Ba. Okazuję się, że nawet nie dopłynęliśmy do południowego krańca największej wyspy w zatoce Ha Long. Każdy kto wybierze opcję zwiedzania zatoki z miasta Cat Ba znajdzie się dużo głębiej Ha Long niż my w czasie rejsu. Do tego będąc na Cat Ba można spokojnie popłynąć na wycieczki jednodniowe.

Czy jesteśmy skazani na komercje?

Ogromnym problemem Zatoki Ha Long jest duży ruch turystyczny i jego skupienie w jednej okolicy. Nie wiem czy wynika to z tego, że po pozostałych częściach zatoki nie wolno pływać, czy nie ma tam miejsc atrakcyjnych dla turystów (jaskinie, plaże) czy jest to za daleko ale fakt, że wszystkie łodzie skupiają się w jednej okolicy jest przerażający. Może jest też tak, że na dłuższych wycieczkach (takich z dwoma noclegami) dopływa się gdzieś dalej.

Tutaj, na stronie TripAdvisor znajdziecie opisy biur i zdjęcia statków. Podobnie można się im przyjrzeć na stronie booking.

Zatoka Ha Long jest piękna i niesamowita. Dwoma rękami podpisuję się pod tym, że jest warta zobaczenia. Ale czy za wszelką cenę? Jeżeli nie lubicie zwiedzać w tłumie i drażni Was obecność innych osób to raczej odpuście. Nie spodziewajcie się też, że w zatoce będziecie sami – to w zasadzie niewykonalne. Jak macie czas i możliwości, organizujcie rejs „na własną rękę”, na pewno jest to możliwe będąc na Cat Ba (dzisiaj też wybralibyśmy podróż na tą wyspę). Z drugiej jednak strony: być w Wietnamie i nie zobaczyć najważniejszego miejsca w tym kraju? To chyba niewykonalne.

O czym warto pamiętać?

  • Napoje w czasie rejsu są dodatkowo płatne, nawet te do obiadu. Zaopatrzcie się więc w coś do picia i przekąski aby nie wydawać niepotrzebnie pieniędzy w czasie rejsu. Oczywiście w czasie posiłków działa zasada – pijemy tylko to co kupiona na łodzi, ale własny zapas wody pozwoli Wam ograniczyć zakupy picia na czas pomiędzy posiłkami.
  • Ustalcie w trakcie kupowania wycieczki, czy wstępy do atrakcji są dodatkowo płatne. Większość biur wlicza je w koszt rejsu.
  • Jeżeli nie jecie mięsa zapytajcie wcześniej czy łódź oferuje posiłki wegetariańskie, w większości przypadków nie stanowi to problemu. Należy ten fakt tylko zgłosić wcześniej załodze.
  • Sprawdźcie jak liczna będzie Wasza grupa. Sprawdza się stara zasada: im mniej ludzi tym lepiej.
  • Pamiętajcie, że w biurze można wykupić przejazd do innego miejsca niż Hanoi i od razu po rejsie udać się na przykład do Ninh Binh. My właśnie tak zrobiliśmy.

 

Podziel się linkiem:

Komentarze

  1. Agata
    Agata
    31 stycznia, 2020 3:58 pm Odpowiedz

    Azja to moje podróżnicze marzenie.

  2. 29 stycznia, 2020 11:42 pm Odpowiedz

    Cudowny kraj. Nasze marzenie od tej pory:)

  3. 29 stycznia, 2020 10:35 pm Odpowiedz

    Przepiękne zdjęcia. Podczas czytania wpisu można się poczuć, jakby się tam było. 🙂 Uwielbiam zaglądać na blogi podróżnicze. ;*

  4. 29 stycznia, 2020 8:38 pm Odpowiedz

    Z tego co widać bardzo dużo ciekawych miejsc 🙂 Pozdrawiamy!

  5. Agata
    Agata
    28 stycznia, 2020 9:28 am Odpowiedz

    Azja to dla mnie podróżnicze marzenie. Czy ja tam kiedyś dotrę…

  6. 27 stycznia, 2020 6:04 pm Odpowiedz

    Bardzo lubię czytać o miejscach, w których już byłam i poznawać inną perspektywę 🙂 ja rezerwowałam rejs przez booking – zupełnie przypadkiem odkryłam, że się da! Program był bardzo podobny, łącznie z robieniem spring rollsów 😉 nie byliśmy na zatłoczonej plaży, z tego co widzę to dobrze 😉 nie mieliśmy też wieczornej imprezowni. Rejs wspominam bardzo miło, zwłaszcza że mieliśmy niebieskie niebo przez cały czas 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *