20 sierpnia, 2016
Bangkok…
…czyli pierwsze kroki w mieście aniołów oraz jak dotrzeć z lotniska w okolicę Khao San Rd.
Wysiadamy z pokładu całkiem wygodnego Boeinga 787 Dreamliner i stawiamy swoje pierwsze kroki na tajskiej ziemi, a dokładniej w mieście aniołów – Bangkoku. Port lotniczy Suvarnabhumi był dla nas przychylny i szybko udało nam się dostać na peron pociągu. Najzwyczajniej w świecie podążaliśmy za znakami. W automacie kupiliśmy bilet, który przypomina nasze żetony z wesołego miasteczka. Wsiedliśmy do stojącego na peronie pociągu i jedyne co wiedzieliśmy to to, że dobrze byłoby wylądować gdzieś w okolicy Khao San Rd. Jest to jedyna nazwa ulicy, którą byliśmy sobie w stanie przypomnieć, a że nie mieliśmy zaplanowanego miejsca na nocleg, postanowiliśmy udać się tam, gdzie zmierzają wszyscy turyści, a jednocześnie gdzie nie powinien trafić żaden podróżnik.
Cóż, na początku zostaliśmy więc turystami. Zapakowaliśmy się do pociągu i już po kilku minutach dziękowałam bogu, że zajęliśmy miejsca siedzące. Błyskawicznie zrobiło się tłoczno i gwarno. Pociąg wlókł się niemiłosiernie, po ponad godzinie dojechaliśmy na stacje Phaya Tai. Tutaj zaczęły się schody. Zapytaliśmy więc o drogę i otrzymaliśmy szereg wskazówek, które nijak mają się do rzeczywistości (lub też my mieliśmy problem z ich interpretacją).
Przeszliśmy łącznikiem nad ulicą, zeszliśmy schodami w dół i wylądowaliśmy na chyba najruchliwszej (tak nam się wtedy wydawało) ulicy Bangkoku – Phayathai Rd. Pod przełączką miał się znajdować przystanek, a z niego miał nas dowieźć na Khao San Rd autobus. Uprzejmy Taj podał nam numer autobusu, który niestety nie przyjeżdżał. Następny Taj kazał nam jechać innym autobusem, a jeszcze kolejny zmienić zarówno autobus, jak i przystanek. Koniec końców czuwała nad nami opatrzność boża w postaci rodaka mającego ten sam problem, co my. Przemek – towarzysz niedoli z przystanku był jednak lepiej ogarnięty, a Bangkok odwiedzał już kolejny raz. Wiedział też, nauczony doświadczeniem, które my dopiero mieliśmy nabyć, że Tajowie pomagają, nawet gdy nie wiedzą, o co pytamy lub sami nie znają odpowiedzi na zadane im pytania. Nie należy więc ich rad brać do serca, chyba że poradzimy się przynajmniej pięciu osób.
W tym miejscu chciałabym napisać, jakim autobusem należy dostać się na Khao San Rd, ale niestety linie w Bangkoku zmieniają się jak u nas pogoda. Polecam kilka dni przed wyjazdem odpalić Google maps i przy jego pomocy zaplanować dotarcie z dworca do miejsca zamieszkania. Ogarnięty bardziej od nas Przemek wskazał nam jak wsiąść do odpowiedniego autobusu oraz gdzie z niego wysiąść. Ponieważ zmierzał w tym samym kierunku co my, uczepiliśmy się go jak rzep psiego ogona, z nadzieją, że nie porzuci nas w tym labiryncie ulic, a może nawet wskaże nam jakiś sensowny nocleg. Tak też się stało, Przemek zaproponował nam hotelik, w którym i on zakotwiczył, na co ochoczo się zgodziliśmy, nie przejmując się nawet faktem, że łazienka jest na korytarzu. Dzięki temu zdobyliśmy też wspaniałego kompana na następne dwa tygodnie.
Nocleg z polecenia Przemka znaleźliśmy w Lamphu House, rewelacyjne miejsce w sercu miasta, niedaleko od Khao San Rd, ale zdecydowanie ciszej i taniej. Noc w pokoju z wiatrakiem i wspólna łazienką to koszt około 50 PLN.
Wszędzie blisko w tym do bardzo dobrego jedzenia, masaży, bankomatu i 7eleven, które niczym nasza „Biedronka” stanie się ulubionym miejscem zaopatrzenia.
Komentarze
Koh Phangan | Blog podróżniczy
[…] dostać się z Bangkoku na wyspy? Jest kilka możliwości. Pierwsza najszybsza, ale i najdroższa […]